poniedziałek, 24 stycznia 2011

#8 Koh Chang


Nasza wycieczka przechodzi w ostatnią fazę - leniuchowanie na tajskich plażach. Z hotelu zabierają nas do autobusu, który ma nas dowieźć do Tajlandii od razu do Ko Chang (planowane 11h jazdy). Z kilkoma przesiadkami m.in. na granicy dostajemy się promem na wyspę, później jazda po ciemku po krętych i stromych drogach i docieramy na miejsce - lonely beach - okolica chyba najbardziej rozrywkowa na wyspie. Najwięcej domków, hosteli z młodymi ludźmi. Okazało się, że nasza chatka w Yellow Mango nie była taka zła (łazienka i wiatrak;)). Wieczorem zwiedziliśmy okolicę w poszukiwaniu jedzenia i innych dobroci:), Jako, że byliśmy tam poza sezonem knajpki nie były przepełnione a na plaży wręcz były pustki, co akurat nam nie przeszkadzało. Następny dzień spragnieni odpoczynku po ciężkich dniach w Angkorze i późniejszą podróżą leżeliśmy cały czas na plaży z wiaderkami pełnymi drinków i obżeraliśmy się tajskim jedzonkiem. Będąc na wyspie trzeba było koniecznie zaliczyć też nurkowanie, więc kolejny dzień upłynął pod dyktandem eksplorowania z fajką okolicznych raf. Niby wszystko ładnie i pięknie, ale rafy, na które nas zabrali nie umywają się do tych, które widzieliśmy w Belize. Mimo wszystko dzień należał do udanych, 8h na morzu z dobrym jedzeniem. 

Wieczorem w ramach relaksu - tajski masaż - nieźle nas powyginali (Lubię to;)). Później grillowane owoce morza i wszech obecne promocje w stylu darmowe jedzenie do piwa (donoszą ci szaszłyki z grilla co chwilę). Kilka piwek i było po nas. 8h nurkowania na słońcu robi swoje. Na kolejny dzień przenosimy się na drugą stronę wyspy na long beach. Dostaliśmy cynk od polki poznanej jeszcze w Laosie na Don Det. Okazuje się, że jeździ tam jedna taksówka dziennie spod knajpy Treehouse. Na Long Beach są tak w ogóle 2 ośrodki, z tego jeden należał właśnie do Treehouse. Po paru godzinach dotarliśmy na miejsce. Miejsce bardzo malownicze, można nieźle się oderwać od rzeczywistości. Prąd tylko przez kilka godzin w porze lunchu, więc pozostaje obcowanie z przyrodą. Plaża cicha, pusta z bardzo ciepłą wodą. W naszym domku mieliśmy już mieszkańca - kot, który wylegiwał się tam przez cały nasz pobyt. Raz nawet zastaliśmy go z kolacją - przyniósł sobie węża, którym się bawił na łóżku:) Dwa dni nam w zupełności wystarczyły i udaliśmy się z powrotem do cywilizacji na nasz ostatni dzień w Tajlandii. Tym razem plaża blisko promu na stały ląd - White Sand Beach - chyba najbardziej komercyjna z dużą ilością hoteli, w których zapewne w sezonie jest pełno ludzi. Na szczęście tego nie doświadczyliśmy;) Ostatnie zakupy, ostatnie lokalne przysmaki i niestety koniec wakacji. Powrót na lotnisko do Bangkoku i 5h opóźnienie samolotu. Dobrze, że przynajmniej bezcłówka była, więc jak się w końcu doczekaliśmy to przespaliśmy (przynajmniej ja;P) większość drogi.

piątek, 7 stycznia 2011

#7 Siem Reap

Pobudka 7 rano. Soviet czekał już na nas przed hotelem ze swoim odpicowanym tuk tukiem. Plan na dzisiaj - tzw. małe kółko z najważniejszymi świątyniami jak Angkor Wat (największa, najważniejsza i najbardziej znana świątynia w całym kompleksie), Bajon (charakteryzująca się 54 wieżami ozdobionymi 216 smutno uśmiechającymi się twarzami Buddy) oraz Ta Prohm (świątynia w dżungli porośnięta drzewami znana m.in. z Tomb Raidera). Dzięki temu, że odpuściliśmy sobie wschód słońca pierwszego dnia zwiedzania ominęliśmy tłumy zwiedzające Angkor Wat. Zatem w dość komfortowych warunkach mogliśmy spokojnie obejrzeć tą olbrzymią świątynię. Pogoda za to nie ułatwiała nam zadania. Straszny upał, zero chmur. Pot lał się z nas strumieniami i tylko woda sprzedawana przez co drugie dziecko lub ich mamy za standardowego "one dollar" powodowała, że nie padliśmy już po godzinie :) Poza ogromnym Angkor Wat najbardziej podobała mi się Ta Prohm. W przeciwieństwie do innych świątyń tą pozostawiono mniej więcej w takim stanie w jakim ją znaleziono - wielkie drzewa przeciskają się między murami świątyni. Kończąc dzisiejszą wycieczkę zatrzymaliśmy się przy jednej ze świątyń, żeby z jej szczytu obejrzeć zachód słońca nad całym kompleksem. Zmęczeni całym dniem chodzenia i perspektywą wczesnej pobudki następnego dnia wróciliśmy do Siem Reap, skosztowaliśmy tylko lokalnych grillowanych smakołyków (żaby smakowały wybornie) i padliśmy spać.
Następnego dnia pobudka jeszcze wcześniej. Tym razem mieliśmy w planach wschód słońca nad Angkor Wat. Na miejscu standardowe tłumy oczekujące na pierwsze promyki słońca. Od miejscowych można było wypożyczyć krzesło, napić się kawy i w spokoju rozstawić statyw czekając na unikatowe zdjęcie, którego nie można znaleźć na google ;) Sam wschód popsuła nam trochę pogoda. Tym razem zachmurzone niebo i szału nie było - no może poza widokiem tylu turystów:) Dzisiaj do zaliczenia duże kółko i świątynie znacznie oddalone od Angkor Wat. Nam to bardzo pasowało bo było dużo jeżdżenia tuk tukiem zatem przyjemny chłodek w taką pogodę. Wieczorem jeszcze tylko pożegnanie z Siem Reap, khmerskie smakołyki i pamiątki i nasz ostatni wieczór w Kambodży dobiegał końca. Pora wracać do Tajlandii i poleżeć trochę na plażach z kolorowymi drinkami.