piątek, 27 listopada 2009

good morning Laos (# 2 Vang Vieng)

A więc czas zacząć naszą właściwą wyprawę, Bangkok był tylko na przystawkę. Z Tajlandii do Laosu postanowiliśmy dostać się pociągiem. Nocny pociąg (2klasa, sypialny) okazał się lepszy niż na początku wyglądał. Łóżka okazały się całkiem duże (chociaż do pełnego wyciągnięcia nóg trochę brakowało) i wygodne. Gdyby nie jakaś bezsenność, która mnie wtedy ogarnęła to można by się w nim nawet wyspać. Trzeba było ją leczyć piwkami Chang sprzedawanymi w pociągu (za 120THB!!! skandal - nie licząc lotniska w BKK najdroższe jakie piłem ale za to jakie dobre:)). Jechało się dość długo po jakieś 14-15h (zaczęliśmy o 20:00).
W końcu dojechaliśmy do ostatniej stacji przed granicą skąd dostaliśmy się z dwiema Niemkami na granicę tuk tukiem. Jako, że wizy już mieliśmy sam pobyt na granicy był dość krótki. Kolejny tuk tuk do stolicy Laosu - Vientiane gdzie od razu załatwiliśmy sobie bilety na autobus do Vang Vieng (60000LAK) no i nie siedząc za dużo w stolicy jechaliśmy dalej (kolejne 5-6h:/). Do VV dojechaliśmy wieczorem więc tylko znaleźliśmy guesthouse (zaszaleliśmy - wzięliśmy z balkonikiem i widokiem na rzekę i góry za jakieś 100000LAK). Następny dzień okazał się dość długi. Pojechaliśmy na spływ kajakiem rzeką gdzie zazwyczaj jest pełno osób pływających na oponach i zatrzymujących się w gęsto utkanych przy rzecze barach z drinkami w wiaderkach i masą innych atrakcji.  Zrobiliśmy sobie 2-3h przerwę w takim barze na kilka wiaderek po których dużo przyjemniej się płynęło;). Wieczorem zabalowaliśmy w miejscowych barach z poznanymi tam ludźmi (kolejne wiaderka z najpopularniejszym zestawem - Tiger whiskey, Cola, Red Bull).

Ranek miał się okazać dość ciężki...

środa, 25 listopada 2009

#1 Bangkok

Bangkok przywitał nas temperaturą jakże inną od tej jaką mieliśmy w Polsce. Taki szok łatwo było na nas zauważyć (zwłaszcza na ubraniach;)). Dostaliśmy się taksą do naszego hotelu w okolicach Khao San Road i jak się okazało to było bardzo przyjemne, ciche miejsce gdzie można było odsapnąć przy basenie od miejskiego życia (Villa Cha Cha - polecam). Dla mnie jednak największym szokiem było jedzenie. Oczywiście od razu chciałem wszystkiego spróbować ale już po 2 daniach okazało się to mało wykonalne. Najlepsze oczywiście smakołyki były wieczorem, zaczynając od świerszczy i innych robaków przez różnego rodzaju noodle, grillowane mięsa po fantastyczne owoce morza. Jednak z dań z Bangkoku i w ogóle z całej Tajlandii moje fejworits to standardy - najprostsze danie jak Pad Thai i zupa Tom Yum. Przeszliśmy się też po Chinatown (spodziewałem się czegoś większego ale i tak te kolory, zapachy jedzenia robiły wrażenie).
Kolejny dzień - dzień zwiedzania i jeżdżenia Tuk Tukami od jednego buddy do drugiego - jeden siedzi, drugi leży, itd:). Zmęczeni tym całym chodzeniem i upałem w końcu wróciliśmy do hotelu i ulubione okolice Khao San. Było akurat Halloween. Khao San tego dnia tętniła życiem wyjątkowo. Przez stosunkowo niedługą ulicę szło się grubo ponad godzinę przeciskając miedzy kolorowymi przebierańcami. Na szczęście zawsze blisko było zimne piwo Chang :)

Bangkok to duże i głośne miasto, jakże inne od europejskich miast. Warte zobaczenia, poczucia tego klimatu, zaciągnięcia się gęstym smogiem, potargowania się z miejscowymi, pojeżdżenia Tuk Tukami. Jednak dla mnie 2 dni wystarczyły - na dłużej to miasto jest dość męczące. Idealny na początek wakacji lub krótki przystanek w drodze do kolejnych miejsc. Mam nadzieję, że wrócę tam jeszcze nie raz (chociażby na Tom Yum z krewetkami :)).

wtorek, 24 listopada 2009

home, sweet home

A więc powróciłem. Wczoraj dość szybko padłem ale po ponad 30h podróży. Za chwilę czas iść do pracy (nie mogę się już doczekać...). Teraz będzie czas na przebieranie zdjęć i jakieś przynajmniej krótkie streszczenie z wakacji. Mam nadzieję, że uda mi się to w miarę szybko zaktualizować na blogu. A tymczasem back to reality...

co ja dzisiaj zjem na śniadanie? gdzie moja zupa pho?

piątek, 20 listopada 2009

koh chang

Widzę ze żaden z moich postów wysłanych przez telefon się nie pojawił z ostatnich kilku dni:/ no to krótkie streszczenie:) Po Luang Prabang dostaliśmy się samolotem i nocnym autobusem na wyspę Don Det w krainie 4 tysięcy wysp na Mekongu. Tam generalnie nic się nie działo, spokój - prąd tylko przez chwile w ciągu dnia. Wypożyczylismy rowerki i objeździlismy Don Det i sąsiednią wyspę. Woda w Mekongu jest niesamowicie ciepła i orzeźwiająca po upałach w tamtych rejonach. Poznaliśmy ostatniego dnia jedyna osobę z Polski w Laosie i jak się okazało dziewczyna rekrutowała naszego znajomego Marcina Z. do pracy w Dublinie :) Następnie pojechaliśmy do Phnom Pehn - stolicy Kambodży (12 długich godzin:/). Miasto strasznie głośne, pełno żebrajacych dzieci albo sprzedających jakieś pierdoły (za to jedzenie bardzo dobre - zwłaszcza Amok). Następny przystanek - Siem Reap i dwudniowe zwiedzanie Angkoru (trochę się nałazilismy, upały były niesamowite - chyba nigdy w życiu się tak nie wypociłem :)) Z Siem Reap pojechaliśmy z powrotem do Tajlandii wylegiwać się na plażach. Siedzimy tam już kilka dni (najpierw backpakerska Lonelly Beach, poźniej bardzo spokojna i odludna Long Beach a dzisiaj przyjechaliśmy na White Sand Beach poleżec ostatnie 2 dni z emerytami na plaży na leżaczkach z zimnym piwkiem:) W niedzielę niestety powrót:/ Samolot mamy po 23 wiec będziemy musieli stad wyruszyć ok południa. No trudno, czas na powrót. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu:)

środa, 4 listopada 2009

luang prabang

w końcu Laos! Piękne miejsca i bardzo wyluzowani ludzie. Czas płynie bardzo wolno. Z granicy dostaliśmy się do Vang Vieng - mekki imprezowiczów glównie za sprawa tubingu - spływie rzeka na dętce. Co parę metrów bary przy rzece gdzie można wypić sobie wiaderko ulubionego drinka np. whiskey Tiger, redbull, sprite i limonka:) Pełno tez jest wierz z którym można poskakać lub po zjeżdżać na linach do wody. Cale szczęście ze nie trafiliśmy tam w sezonie bo już sobie wyobrażam te tłumy w rzece i w barach. Wieczorkiem trochę zabalowaliśmy z poznanymi backpackersami wiec dzisiaj rano było trochę ciężko wstać na busa;) Teraz jesteśmy w Luang Prabang gdzie wykupiliśmy sobie wycieczki na następne dni - jazda na słoniach i kajaki oraz treking po okolicach. Teraz spadamy na nocny market przegryźć małe co nieco :)

niedziela, 1 listopada 2009

lao express

Jedziemy juz 6h pociagiem a mi jak sie nie chcialo spac tak i dalej nie chce. Lozka w sumie dosc wygodne i nawet nogi mozna wyciagnac ale czegos brakuje. Chyba czas na kolejnego drina z tajskiej whiskey. Dobrze by bylo sie przespac bo jutro mamy troche do przejechania w Laosie wiec na odpoczynek przyjdzie czas dopiero za kilkanascie godzin.

mui thai

Ostatni dzień w Bangkoku- o 20 mamy nocny pociąg do Laosu(2kl sypialny ok 700THB). Właśnie siedzimy w knajpce przy rzece po rejsie kanałami, popijając kolorowe drinki oraz zajadając zupę Tom Yum. Wczoraj m.in. tajski masaż(250THB/h) i relaksik w knajpkach w okolicy Khao San.