czwartek, 3 grudnia 2009

#4 Don Det

Następny przystanek po Luang Prabang to wyspa Don Det w krainie 4 tysięcy wysp na Mekongu na samym południu Laosu więc mieliśmy do pokonania spory kawałek. Po całym dniu obijania się nad Mekongiem. Polecieliśmy Lao Air (miłe zaskoczenie - nowe samoloty, bardzo miła obsługa) do stolicy Vientianne skąd wzięliśmy nocny, sypialny autobus do Pakse. Autobus to kolejne ciekawe doświadczenie (podwójne, piętrowe łóżka) zwłaszcza dla osób podróżujących samotnie :) Zdarzały się parki złożone z turystów i miejscowych. Po całej nocy spędzonej na dość krótkim jak dla mnie łóżku w końcu dojechaliśmy do Pakse. Tam znowu nie mieliśmy za dużo czasu bo prawie od razu złapaliśmy busik do Don Det. No i kolejne kilka godzin w drodze :)) W końcu dotarliśmy na miejsce, przeprawiliśmy się łódką na wyspę i zaczęliśmy szukać noclegu. Upał - 40C. Chodząc z plecakami lało się z nas niesamowicie. Baza noclegowa opierała się głównie na małych bungalowach często z tarasem i z hamakiem, wyposażone jedynie w łóżko i moskitierę. Łazienka na zewnątrz, bez wiatraka i prądu. Kusiły za to ceny - od 1USD za cały domek:) My jednak zdecydowaliśmy się na coś z łazienką i z wiatrakiem (przynajmniej w godzinach wieczornych gdy był prąd;)) za 10USD co na tą wyspę było naprawdę wysoką ceną.


Na samej wyspie niewiele się dzieje. Jest bardzo cicho i spokojnie. Jest kilka knajpek zarówno na wybrzeżu sunset jak i sunrise. Poza tym dużo wypożyczalni rowerów. Za 1-2USD wypożyczają rower na cały dzień z czego skorzystaliśmy następnego dnia. Objeździliśmy naszą wyspę jak i sąsiednia, większą połączoną mostem wybudowanym przez francuzów. W takim upale jedynym ukojeniem były zimne szejki owocowe (z moim ulubionym arbuzowym), jak zwykle dobre Lao Beer i kąpiel w ciepłych wodach Mekongu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz