niedziela, 20 grudnia 2009

kampuchea (#5 Phnom Penh)

Z Laosu udaliśmy się do Kambodży. Najpierw busik na granicę. Poszło dość sprawnie. Z wizą nie było problemów, 23$ i 5min wypisywania. Dodatkowo było kilka checków i na każdym usłyszeliśmy, jak się później okazało, najpopularniejsze wyrażenie w Kambodży: 'ONE DOLLAR'. Wsiedliśmy w końcu do autobusu aby spędzić w nim następne kilkanaście godzin. Nie powiem, że się nie dłużyło. W końcu ile można spać :) W międzyczasie jakiś przystanek w przydrożnej spelunie na jedzenie aż w końcu wieczorem dojechaliśmy na miejsce. Na dworcu czekała już na nas cała zgraja tuk-tukowców i motocyklistów, którzy koniecznie chcieli nas zawieźć pod jakiś hotel. Zdecydowaliśmy się na tuk-tuka, który za 4$ woził nas od hotelu do hotelu aż w końcu się na coś zdecydowaliśmy - Super Star hotel - nie była to jakaś wypasiona miejscówka ale było wszystko co było potrzebna, no i przede wszystkim dość dobra lokalizacja. Tak w ogóle to ciekawa sprawa z tymi hotelami. W naszym na przykład w hallu głównym poza recepcją był też garaż z samochodem oraz łóżka (na których spali właściciele). Poszliśmy przejść się po okolicy oraz zjedliśmy pierwsze dobre lokalne jedzenie (przede wszystkim Amok - mięso, mleczko kokosowe, warzywa i mieszanka przypraw z kurkumą na czele duszone w liściach bananowca - pycha).

Następny dzień rozpoczęliśmy od szwędania się po mieście. Zjedliśmy genialną zupę z nudlami na ulicy i ruszyliśmy dalej. Co chwilę ktoś nas zaczepiał i chciał nas gdzieś zawieść. Samo miasto jest bardzo głośne i ruchliwe. W zasadzie 80% to motory i tuk-tuki (tez napędzane motorami a nie jak w Tajlandii czy Laosie samodzielne pojazdy). Jeżdżą nimi wszyscy i czasami nawet całymi rodzinami po 5 osób.

Pojechaliśmy do muzeum S.21 (security office 21), w którym podczas reżimu czerwonych Khmerów było więzienie (przerobione ze szkoły). Robi wrażenie. Już przed wejściem 'zaatakował' nas koleś z wypaloną twarzą (w Kambodży w odróżnieniu od Laosu czy Tajlandii jest sporo żebraków).



Później odwiedziliśmy tzw. Russian Market gdzie można kupić całą masę towarów z lokalnych fabryk tyle że w cenach 10x niższych. Po zakupach leniliśmy się już resztę dnia chodząc to tu to tam i bawiąc się w fotografów:). Wieczorem jeszcze odwiedziliśmy tylko nocny market i popróbowaliśmy masę różnych i często dziwnych rzeczy.
Dzień następny. Wczesna pobudka i speed boat do Siem Reap.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz